Konie towarzyszą człowiekowi od dawna, a ich piękno i majestat przyciąga po dziś dzień wielu chętnych do rozpoczęcia przygody z jeździectwem. Niestety realia szkółkowe powodują, że praktycznie już na samym początku uczymy się, że koń może być „złośliwy”, „głupi”, ,,leniwy”. Uczymy się przyklejania łatek i oceniania, a wszystkie nasze problemy w siodle są oczywiście winą konia. Nasz wcześniejszy zachwyt i ciekawość zastępuje bezwzględność, którą tłumaczymy sobie swoim bezpieczeństwem. Nikt nie zwraca nam uwagi na to, że zwierzę może czuć ból i reagować w sposób agresywny, bo się broni. Nikt nie zwraca uwagi na zaciśnięte pyski, rollkur, puste oczy. To właśnie tu rodzi się w nas brak empatii i ogromna roszczeniowość, którą w większości przypadków przelewamy później na swojego własnego konia. Ten absurdalny obraz utrwalamy sobie jeszcze oglądaniem sportowców, których styl jazdy pozostawia sobie, niestety w większości przypadków, wiele do życzenia. Chcąc być jak oni zamykamy się na swoje konie jeszcze bardziej i lekceważymy ich naturalne potrzeby upychając je w ciasnych boksach, gdzie spędzają praktycznie całe życie.
Z dużą ulgą obserwuję jak to błędne koło jest coraz częściej dostrzegane i ludzie zaczynają szukać innych dróg. Na rynku pojawia się coraz więcej opcji alternatywnych, które stawiają na pierwszym miejscu relację z koniem i zrozumienie jego potrzeb. Nie zmienia to jednak faktu, że właściwie bez względu na to, jaką drogę wybierzemy to i tak napotkamy jakieś problemy. Nie ma ludzi idealnych ani koni idealnych i jest to całkowicie naturalne.
Na początku najważniejsze to uświadomić sobie, jakie one właściwie są. Warto usiąść z kartką i wypisać, co właściwie jest nie tak w naszej relacji. Wyrzuć z siebie wszystko. Później, opcje są dwie – albo będziesz dalej tkwić w starych szkółkowych schematach, które przez lata były Ci wpajane i uznasz, że Twój koń został zesłany na ziemię, jako Twoje przekleństwo, albo potraktujesz swój problem jako okazję do rozwoju. Diana DelMonte napisała już jakiś czas temu fantastyczną książkę pod tytułem Why You Should Listen When Your Animals Don’t, która w dużym skrócie opowiada o tym skąd właściwie biorą się nasze trudności na drodze do mistycznej więzi ze swoim podopiecznym. To, co uderza, czytając tę pozycję to jedno proste hasło, które bardzo zapadło mi w pamięć – to Ty jesteś największym problemem swojego zwierzaka.
Musisz uświadomić sobie, że Twój koń będzie na tyle odważny na ile Ty sam jesteś, na tyle pewny siebie i na tyle poukładany. To nie Twój koń jest problemem. On jest tylko projektorem tego, co Ty nosisz w sobie. Jeśli przychodzisz sfrustrowany do stajni i traktujesz swoje zwierzę jak emocjonalną wycieraczkę to nie zdziw się, gdy zacznie przejawiać te same emocje. Ludzie borykający się z depresją mają bardzo często konie chorujące na to samo. Ludzie impulsywni, agresywni i atakujący mają często problemy z gryzieniem albo wrzodami. Gdy więc coś zaczyna się psuć przede wszystkim zadaj sobie pytanie – co mój zwierzak usiłuje mi przez to pokazać. Skonsultuj się z weterynarzem, fizjoterapeutą, kowalem i behawiorystą. Zastanów się, co w Twoim zachowaniu, emocjach i podejściu spowodowało dane zaburzenie zachowania, nawyk. Zacznij zmiany od siebie, bądź tą zmianą i zaobserwuj czy coś się zmieniło. Specjaliści pomogą Ci wyleczyć skutki, ale żeby naprawdę wygrać potrzebujesz dojść do tego gdzie leży źródło i wyciągnąć wnioski na przyszłość.
Często zwierzęta nazywane są naszymi mniejszymi braćmi. Ja lubię patrzeć na nie jak na ciche anioły, które są tutaj, aby nam pomagać w byciu najlepszą wersją siebie. Jedyne, czego potrzebujemy, aby móc doświadczyć ich mądrości to odrobiny pokory i otwartego serca.
aut. Gabriela Adamczewska